Rozdział
4
Wyjasnienia.
-Ja? Ależ to śmieszne! A niby jak?- zapytałam
-Oj
mówiłam ci że ja nic o tym nie wiem! O tym gadaj z Szymkiem!- odparła Roma
-Ale
to się kupy nie trzyma! A nawet jeśli jestem. W co szczerze wątpię, to co z
tego?
-Jak
to co z tego? Jesteś w niebezpieczeństwie!
-W
niebezpieczeństwie?- zapytałam kpiąco
-Tak!
Jakiś wariat siedemdździesiąt coś lat temu ubzdurał sobie, że Anastazja mu coś
zepsuła i postanowił, że zabije, a raczej jego potomek zabije, pierwszą
kobietę, która narodzi się po niej. A to jesteś ty!- wykrzyknęła i zerwała się z miejsca- Choć
idziemy do pana „lubię namieszać”!
-Do
kogo?
-No
do Szymona!- pociagnąła mnie za rękę i wyszłyśmy.
Po
drodze zadawałam jej pytania typu, „Co Pola ma z tym wspólnego i czemu się tak
zachowuje i o jakie zasady jej chodziło”, „Czy Tytus wie o wszystkim” i „Czy
Szymon interesuje się mną tylko dla tego, że coś nie tak z moimi korzeniami”,
ale Roma albo nie potrafiła albo nie chciała na nie odpowiedzieć, chociaż gdy
zadawałam to ostatnie, uśmiechnęła się do siebie. Gdy dotarłyśmy na miejsce
impreza już się rozkręciła. Znalazłyśmy siedzącego w kącie Szymona w kierunku
którego rzucało spojrzenia wiele dziewczyn. Na nasz widok zerwał się z miejsca
uścisną Romę i przytulił mnie, choć miałam wrażenie, że trzymał moją osobę w
ramionach trochę z długo jak na kogoś kto widział mnie po raz ostatni zaledwie
dwie godziny temu. Chciałam od razu przejść do sedna sprawy, ale ledwo zdążyłam
otworzyć usta przyjaciel mrukną coś stylu: „Błagam zatańcz ze mną bo te idiotki
nie przestaną się gapić…” i dość brutalnie wepchnął mnie na środek parkietu,
Tytus pomachał do nas zza sprzętu operacyjnego i puścił wolniejszą piosenkę.
Ja, lekko zaskoczona tak szybkim obrotem sprawy, zapomniałam jakie pytanie
chciałam zadać, a przypomniałam gdzieś w połowie refrenu.
-Słuchaj
Szymek…
-Tak?-
odpowiedział natychmiast
-Rozmawiałam
dzisiaj z Romą…
-To
było nie uniknione. Z nią się po prostu nie da nie rozmawiać, na chwilę się
wyłączysz już cię bombarduje pytaniami…
-Yhy…
No tak… Ale ona gadała jakieś śmieszne rzeczy o jakiś archiwach, przodkach i
podróżnikach, a właściwie o jednym…
-Powiedziała
ci !?-zdenerwował się i ścisną mnie mocniej w talii- Przecież obiecała, że…
-Za
wiele to mi nie powiedziała. Dlatego pytam ciebie. Podobno wiesz
najwięcej.-spojrzałam mu w oczy- To znaczy w tej sprawie!- zreflektowałam się-
To jest dziwne, ale Roma mówiła, że ja jestem potomkinią Romano…
-Nie
wrzeszcz tak!- uciszył mnie Szymon. Poczułam się lekko urażona.-Chodź! Ty też -wskazał
groźnie na Romę, pociągną mnie za sobą a przyjaciółka powlokła się za nami z
miną skruszonego psa. Weszliśmy po schodach na samą górę, gdzie nie odbywała
się balanga i zamknęliśmy za sobą drzwi do małego saloniku rodziców Tytusa
gdzie zwykle się chowaliśmy w takich okolicznościach, Szymon zamknął drzwi a ja
z Romą usiadłyśmy ramię w ramię na białej skórzanej kanapie. Gdy chłopak się
odwrócił miał minę jakby się lekko zdziwił na nasz widok.
-Ok.
więc o co chodzi?- zapytałam natychmiast
-Co
wiesz?- odpowiedział pytaniem na pytanie Szymon
-Roma
twierdzi, że Anastazja Romanow przeżyła, że ja jestem jej potomkinią i, ze
jakiś wariat chce mnie zabić.
-W
rzeczy samej.-skomentował
-No
więc jak to było?- spytałam natarczywie
-Ok.-odetchną
i zaczął mówić- Był taki historyk Antonii Anderson, zacny człowiek…
-Wiem
to on to odkrył i z jego zapisek korzystałeś, ale ja chcę wiedzieć jak to
możliwe że ja tu w Londynie mam rosyjskie korzenie i to Jakie!
-Daj
mi skończyć. –zamilkłam
-Anastazja
podróżowała prawie po całym… Nie przerywaj mi!- prawie krzyknał gdy
zaczerpnęłam powietrza by coś powiedzieć.- Przemierzyła między innymi Holandię
i Francję, aż dotarła tu do Londynu. W każdym z państw spędziła po kilka lat
nieustannie się przemieszczając i zatrzymując u dobrych ludzi, nie zdradzając im
oczywiście swojej prawdziwej tożsamości. Ukrywała się pod różnymi nazwiskami.
Andersom poodnajdywał później tych ludzi, choć wiekszość z nich już nie żyła.
Nie pytaj mnie jak tego dokonał bo sam nie wiem i jestem pełen podziwu. Tym
którzy jeszcze pamiętali czasy kiedy u nich mieszkała pozażywał zdjęcie co
dawało mu stuprocentową pewność, że to właśnie była ona.- typowy Szymon,
pomyślałam nie mógł się obyć bez ciekawostek ubarwiających całą opowieść-
Gdzieś około 1935 roku dotarła do Anglii. Wiemy, że w 1936 urodziła dziecko, ale nie wiemy kto
był ojcem… no i tu sprawa się komplikuje, ponieważ wkraczamy w swerę domysłów i
przypuszczeń.
-Poczekaj
chwilkę!- przerwałam- ale co to ma wszystko wspólnego jakiś szaleniec, który
chce mnie zabić.
-Bo
ten szaleniec twierdzi, że nie powinnaś się była wogóle urodzić. Nie udało mu
się dopaść Anastazji to postanowił unicestwić następną w rodzie dziewczynę.
-Tytus!
Skąd się tu wziąłeś!? Kiedy wszedłeś? Zupełnie nie słyszałam.
-Wszedłem,
„Gdzieś okoła 1935roku…”- uśmiechną się zuchwale, a Szymon wywrócił oczami
-Chwila
moment…-zaczęłam niepewnie bo coś mi się nie zgadzało- Skoro chciał dopaść na
stępną kobietę to przecież to nie ja! Tylko moja siostra! Emilia jest przecież
najstarsza!- zapadła gęsta dziwna cisza. Szymon rzucił mi wylęknione spojrzenie. Do akcji po raz pierwszy wkroczyła
Roma:
-Pamiętasz
tego brata Anastazji?- zapytała spokojnie
-Tak-
odarłam po chwili
- O
miał przeciąż hemofilię. Ty masz przecież też ten gen.
-
Mam ale ja nie jestem chora jest tylko niebezpieczeństwo, że moje dzieci będą
chore. Ale wybacz, co to ma do rzeczy?
-A
Anastazja! Ona przecież miała jasno rude włosy. Dokładnie takie jak ty!-
wykrzyknęła jakby dopiero teraz zobaczyła mój kolor włosów.- spuściła wzrok.
Szymon spojrzał na mnie przepraszająco i powiedział:
-
Antoni Anderson jak tylko dowiedział się o narodzinach dziewczynki, o zamiarach
co do niej i o tym, że jej rodzice nie
żyją, bo zagadkowo zginęli, zmienił jej dane osobowe i oddał na wychowanie
zaufanej rodzinie, a sam znalazł posadę w okolicy. Wszystko było bardzo
dokładnie opisane w jego dzienniku. Od tamtej chwili dziewczynka nosi imię
Lukrecja Whitman.
Coś we mnie pękło. W głowie mi zahuczało, a
pojedyncze strzępki wspomnień przewijały mi się przed oczami jak klisze starego
filmu. Rodzice, Emilia, maluchy, nasz wspólny wyjazd nad morze kilka lat temu,
to jak żartowaliśmy sobie i cieszyliśmy się, że mamy siebie. Piotrek, mój
ukochany starszy brat. Zawsze mi pomagał i chyba nawet byłam jego ulubioną
siostrą. Czy wiedział? Mógł wiedzieć… przecież Wedy miał już 4 lata, Emilia nie
mogła pamiętać bo była niemowlęciem. Czemu nikt mi nie powiedział…? I nagle
ogarnęła mnie pustka, nie czułam nic. Spojrzałam na przyjaciół. Roma szlochała
cicho na drugim końcu kanapy zwinięta w kłębek, Tytus siedział w kącie
wyprostowany jak struna, jego twarz nie wyrażała nic, a Szymon stał bezradnie
na środku pokoju z rękami spuszczonymi bezwładnie wzdłuż tułowia. Patrzyła na
mnie bardzo intensywnie, trochę za smutkiem, trochę z troskliwością, trochę z
czułością, a może nawet ze złością, ale ta złość nie była zwrócona przeciwko
mnie, wręcz odwrotnie. Nie mogłam myśleć.
-Od
kiedy wiecie?- rzuciłam pytanie w przestrzeń, choć podświadomie skierowałam je
właśnie do Szymka, bo wiedziałam, że pozostała dwójka mi nie odpowie. Nie
pomyliłam się.
-Domyślałem
się już od dawna, ale dopiero od kilku dni mam pewność.- wstałam.- Lukrecja
naprawdę przykro mi- jego smutny wzrok był nie do zniesienia. Wybiegłam.
-Lukrecja!-
usłyszałam za sobą, przyśpieszyłam. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Jakby tego
jeszcze było mało wybiegając z domu Tytusa wpadłam na kogoś. Tym kimś okazała
się Pola.
-No,
no, no… uciekamy sobie!!! Hehehe…- wyminęła mnie zgrabnie i poszła sobie. Wyglądała
na osobę, która aż za dobrze wie o co chodzi… Niestety to spotkanie, mnie opóźniło
i Szymon był już niedaleko, wybiegłam przed dom. Ktoś pociągnął mnie za rękę. To
był on.
-Lukrecja!
Proszę…
-Zostaw
mnie!!! Nie chcę z nikim rozmawiać!
-Ale…
-Nie
nie potrzebuję nikogo!!!
-Może
ty mnie nie potrzebujesz, ale ja ciebie tak!- w tym momencie przyciągnął mnie
do siebie tak mocno, że nie miałam możliwości się wyrwać. Przytulił mnie czule
i poczekał cierpliwie, aż przestanę się wyrywać. Po chwili oklapłam w jego
ramionach… nie miałam siły już na nic. Chciałam już tylko tak trwać. Po chwili jednak odchylił mnie delikatnie do tyłu i spojrzał mi w
twarz. Otarł mi kciukiem łzy z policzka. Jego długie rzęsy rzucały cień w
świetle księżyca na czarne, ciepłe oczy. Powiedział:
-
Nie pozwolę cię skrzywdzić nikomu już nigdy…-głos mu się załamał, jękną. Oparł
czołem o moje czoło tak, że nasze nosy się stykały.- Naprawdę bardzo cię
potrzebuję, i nie tylko ja ale i cała twoja rodzina i przyjaciele. Bo bez
względu na to co się stanie to zawsze będzie twoja rodzina. Proszę, nie
zapominaj o tym.- położył sobie moją głowę na ramieniu i pogładził mnie po
włosach, a potem wyszeptał do ucha- I jeszcze jedno, nigdy więcej przede mną nie
uciekaj!
Cudeńko, słońce ^^
OdpowiedzUsuń