czwartek, 21 czerwca 2012

Coś co tworzę- moje opowiadanie


Rozdział 4
Wyjasnienia.
 -Ja? Ależ to śmieszne! A niby jak?- zapytałam
-Oj mówiłam ci że ja nic o tym nie wiem! O tym gadaj z Szymkiem!- odparła Roma
-Ale to się kupy nie trzyma! A nawet jeśli jestem. W co szczerze wątpię, to co z tego?
-Jak to co z tego? Jesteś w niebezpieczeństwie!
-W niebezpieczeństwie?- zapytałam kpiąco
-Tak! Jakiś wariat siedemdździesiąt coś lat temu ubzdurał sobie, że Anastazja mu coś zepsuła i postanowił, że zabije, a raczej jego potomek zabije, pierwszą kobietę, która narodzi się po niej. A to jesteś ty!-  wykrzyknęła i zerwała się z miejsca- Choć idziemy do pana „lubię namieszać”!
-Do kogo?
-No do Szymona!- pociagnąła mnie za rękę i wyszłyśmy.
Po drodze zadawałam jej pytania typu, „Co Pola ma z tym wspólnego i czemu się tak zachowuje i o jakie zasady jej chodziło”, „Czy Tytus wie o wszystkim” i „Czy Szymon interesuje się mną tylko dla tego, że coś nie tak z moimi korzeniami”, ale Roma albo nie potrafiła albo nie chciała na nie odpowiedzieć, chociaż gdy zadawałam to ostatnie, uśmiechnęła się do siebie. Gdy dotarłyśmy na miejsce impreza już się rozkręciła. Znalazłyśmy siedzącego w kącie Szymona w kierunku którego rzucało spojrzenia wiele dziewczyn. Na nasz widok zerwał się z miejsca uścisną Romę i przytulił mnie, choć miałam wrażenie, że trzymał moją osobę w ramionach trochę z długo jak na kogoś kto widział mnie po raz ostatni zaledwie dwie godziny temu. Chciałam od razu przejść do sedna sprawy, ale ledwo zdążyłam otworzyć usta przyjaciel mrukną coś stylu: „Błagam zatańcz ze mną bo te idiotki nie przestaną się gapić…” i dość brutalnie wepchnął mnie na środek parkietu, Tytus pomachał do nas zza sprzętu operacyjnego i puścił wolniejszą piosenkę. Ja, lekko zaskoczona tak szybkim obrotem sprawy, zapomniałam jakie pytanie chciałam zadać, a przypomniałam gdzieś w połowie refrenu.
-Słuchaj Szymek…
-Tak?- odpowiedział natychmiast
-Rozmawiałam dzisiaj z Romą…
-To było nie uniknione. Z nią się po prostu nie da nie rozmawiać, na chwilę się wyłączysz już cię bombarduje pytaniami…
-Yhy… No tak… Ale ona gadała jakieś śmieszne rzeczy o jakiś archiwach, przodkach i podróżnikach, a właściwie o jednym…
-Powiedziała ci !?-zdenerwował się i ścisną mnie mocniej w talii- Przecież obiecała, że…
-Za wiele to mi nie powiedziała. Dlatego pytam ciebie. Podobno wiesz najwięcej.-spojrzałam mu w oczy- To znaczy w tej sprawie!- zreflektowałam się- To jest dziwne, ale Roma mówiła, że ja jestem potomkinią Romano…
-Nie wrzeszcz tak!- uciszył mnie Szymon. Poczułam się lekko urażona.-Chodź! Ty też -wskazał groźnie na Romę, pociągną mnie za sobą a przyjaciółka powlokła się za nami z miną skruszonego psa. Weszliśmy po schodach na samą górę, gdzie nie odbywała się balanga i zamknęliśmy za sobą drzwi do małego saloniku rodziców Tytusa gdzie zwykle się chowaliśmy w takich okolicznościach, Szymon zamknął drzwi a ja z Romą usiadłyśmy ramię w ramię na białej skórzanej kanapie. Gdy chłopak się odwrócił miał minę jakby się lekko zdziwił na nasz widok.
-Ok. więc o co chodzi?- zapytałam natychmiast
-Co wiesz?- odpowiedział pytaniem na pytanie Szymon
-Roma twierdzi, że Anastazja Romanow przeżyła, że ja jestem jej potomkinią i, ze jakiś wariat chce mnie zabić.
-W rzeczy samej.-skomentował
-No więc jak to było?- spytałam natarczywie
-Ok.-odetchną i zaczął mówić- Był taki historyk Antonii Anderson, zacny człowiek…
-Wiem to on to odkrył i z jego zapisek korzystałeś, ale ja chcę wiedzieć jak to możliwe że ja tu w Londynie mam rosyjskie korzenie i to Jakie!
-Daj mi skończyć. –zamilkłam
-Anastazja podróżowała prawie po całym… Nie przerywaj mi!- prawie krzyknał gdy zaczerpnęłam powietrza by coś powiedzieć.- Przemierzyła między innymi Holandię i Francję, aż dotarła tu do Londynu. W każdym z państw spędziła po kilka lat nieustannie się przemieszczając i zatrzymując u dobrych ludzi, nie zdradzając im oczywiście swojej prawdziwej tożsamości. Ukrywała się pod różnymi nazwiskami. Andersom poodnajdywał później tych ludzi, choć wiekszość z nich już nie żyła. Nie pytaj mnie jak tego dokonał bo sam nie wiem i jestem pełen podziwu. Tym którzy jeszcze pamiętali czasy kiedy u nich mieszkała pozażywał zdjęcie co dawało mu stuprocentową pewność, że to właśnie była ona.- typowy Szymon, pomyślałam nie mógł się obyć bez ciekawostek ubarwiających całą opowieść- Gdzieś około 1935 roku dotarła do Anglii. Wiemy,  że w 1936 urodziła dziecko, ale nie wiemy kto był ojcem… no i tu sprawa się komplikuje, ponieważ wkraczamy w swerę domysłów i przypuszczeń.
-Poczekaj chwilkę!- przerwałam- ale co to ma wszystko wspólnego jakiś szaleniec, który chce mnie zabić.
-Bo ten szaleniec twierdzi, że nie powinnaś się była wogóle urodzić. Nie udało mu się dopaść Anastazji to postanowił unicestwić następną w rodzie dziewczynę.
-Tytus! Skąd się tu wziąłeś!? Kiedy wszedłeś? Zupełnie nie słyszałam.
-Wszedłem, „Gdzieś okoła 1935roku…”- uśmiechną się zuchwale, a Szymon wywrócił oczami
-Chwila moment…-zaczęłam niepewnie bo coś mi się nie zgadzało- Skoro chciał dopaść na stępną kobietę to przecież to nie ja! Tylko moja siostra! Emilia jest przecież najstarsza!- zapadła gęsta dziwna cisza. Szymon rzucił mi wylęknione spojrzenie. Do akcji po raz pierwszy wkroczyła Roma:
-Pamiętasz tego brata Anastazji?- zapytała spokojnie
-Tak- odarłam po chwili
- O miał przeciąż hemofilię. Ty masz przecież też ten gen.
- Mam ale ja nie jestem chora jest tylko niebezpieczeństwo, że moje dzieci będą chore. Ale wybacz, co to ma do rzeczy?
-A Anastazja! Ona przecież miała jasno rude włosy. Dokładnie takie jak ty!- wykrzyknęła jakby dopiero teraz zobaczyła mój kolor włosów.- spuściła wzrok. Szymon spojrzał na mnie przepraszająco i powiedział:
- Antoni Anderson jak tylko dowiedział się o narodzinach dziewczynki, o zamiarach co do niej  i o tym, że jej rodzice nie żyją, bo zagadkowo zginęli, zmienił jej dane osobowe i oddał na wychowanie zaufanej rodzinie, a sam znalazł posadę w okolicy. Wszystko było bardzo dokładnie opisane w jego dzienniku. Od tamtej chwili dziewczynka nosi imię Lukrecja Whitman.
   Coś we mnie pękło. W głowie mi zahuczało, a pojedyncze strzępki wspomnień przewijały mi się przed oczami jak klisze starego filmu. Rodzice, Emilia, maluchy, nasz wspólny wyjazd nad morze kilka lat temu, to jak żartowaliśmy sobie i cieszyliśmy się, że mamy siebie. Piotrek, mój ukochany starszy brat. Zawsze mi pomagał i chyba nawet byłam jego ulubioną siostrą. Czy wiedział? Mógł wiedzieć… przecież Wedy miał już 4 lata, Emilia nie mogła pamiętać bo była niemowlęciem. Czemu nikt mi nie powiedział…? I nagle ogarnęła mnie pustka, nie czułam nic. Spojrzałam na przyjaciół. Roma szlochała cicho na drugim końcu kanapy zwinięta w kłębek, Tytus siedział w kącie wyprostowany jak struna, jego twarz nie wyrażała nic, a Szymon stał bezradnie na środku pokoju z rękami spuszczonymi bezwładnie wzdłuż tułowia. Patrzyła na mnie bardzo intensywnie, trochę za smutkiem, trochę z troskliwością, trochę z czułością, a może nawet ze złością, ale ta złość nie była zwrócona przeciwko mnie, wręcz odwrotnie. Nie mogłam myśleć.
-Od kiedy wiecie?- rzuciłam pytanie w przestrzeń, choć podświadomie skierowałam je właśnie do Szymka, bo wiedziałam, że pozostała dwójka mi nie odpowie. Nie pomyliłam się.
-Domyślałem się już od dawna, ale dopiero od kilku dni mam pewność.- wstałam.- Lukrecja naprawdę przykro mi- jego smutny wzrok był nie do zniesienia. Wybiegłam.
-Lukrecja!- usłyszałam za sobą, przyśpieszyłam. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Jakby tego jeszcze było mało wybiegając z domu Tytusa wpadłam na kogoś. Tym kimś okazała się Pola.
-No, no, no… uciekamy sobie!!! Hehehe…- wyminęła mnie zgrabnie i poszła sobie. Wyglądała na osobę, która aż za dobrze wie o co chodzi… Niestety to spotkanie, mnie opóźniło i Szymon był już niedaleko, wybiegłam przed dom. Ktoś pociągnął mnie za rękę. To był on.
-Lukrecja! Proszę…
-Zostaw mnie!!! Nie chcę z nikim rozmawiać!
-Ale…
-Nie nie potrzebuję nikogo!!!
-Może ty mnie nie potrzebujesz, ale ja ciebie tak!- w tym momencie przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że nie miałam możliwości się wyrwać. Przytulił mnie czule i poczekał cierpliwie, aż przestanę się wyrywać. Po chwili oklapłam w jego ramionach… nie miałam siły już na nic. Chciałam już tylko tak trwać. Po chwili jednak odchylił mnie delikatnie do tyłu i spojrzał mi w twarz. Otarł mi kciukiem łzy z policzka. Jego długie rzęsy rzucały cień w świetle księżyca na czarne, ciepłe oczy. Powiedział:
- Nie pozwolę cię skrzywdzić nikomu już nigdy…-głos mu się załamał, jękną. Oparł czołem o moje czoło tak, że nasze nosy się stykały.- Naprawdę bardzo cię potrzebuję, i nie tylko ja ale i cała twoja rodzina i przyjaciele. Bo bez względu na to co się stanie to zawsze będzie twoja rodzina. Proszę, nie zapominaj o tym.- położył sobie moją głowę na ramieniu i pogładził mnie po włosach, a potem wyszeptał do ucha- I jeszcze jedno, nigdy więcej przede mną nie uciekaj!

1 komentarz: