czwartek, 7 listopada 2013

Coś o brutalnej Rzeczywistości...



Ktoś bardzo mi bliski powiedział kiedyś:  "Chodząc z głową w chmurach potknęłam się o rzeczywistość."
Czy gdyby każdy z nas poszperał w swojej głowie nie znalazłby w swoich wspomnieniach choćby jednej sytuacji do której mógłby spokojnie dopasować to stwierdzenie? Podejrzewam, że tak... Czy to nie smutne, że Rzeczywistość, tak brutalnie stara się nam odebrać to kolorowe, magiczne, niesamowite coś, co siedzi w naszym sercu. A może nie robi tego świadomie, może ma dobre intencje, bo chce nas tylko utrzymać przy życiu na ziemi, ale zazwyczaj taki właśnie jest skutek. Rzeczywistość jest bardzo kapryśna... często nie daje nam czasu nawet na myślenie, angażuje nas w całości tak, że zaczynamy chodzić jak bezmyślna marionetka, a gdy chcemy zrobić coś dla siebie, róga nas ostro i potrząsa nami, często doprowadzając do łez...
Później nagle daje nam wolne, przerwę w tym niekończącym się przedstawieniu jakim jest życie społeczne. Zostawia nas z nieograniczoną ilością czasu i pozwala nam robić co nam się podoba, myśleć o czymkolwiek, rozwijać siebie... Z początku nie możemy się odnaleźć w nowej sytuacji. Rozrywa nas chęć zrobienia wszystkiego naraz, a przede wszystkim nieodparta chęć powrócenia do naszego osobistego świata, tego który sobie stworzyliśmy, który jest dla nas idealny, w którym znamy każdy kąt i wszystko tu działa według własnych, idealnych, uporządkowanych zasad. A kiedy już nam się to uda i szczęśliwi, wreszcie wolni, zaczniemy żyć własnym rytmem, kładzie nam się pod nogi i patrząc w oczy z diabelskim uśmieszkiem mówi: "A teraz wracamy do normalności..." I choć upadek boli, to po jakimś czasie robi się strupek, a potem blizna, z powrotem wpadniesz w wir, zaczniesz mechanicznie wykonywać czynności, biegać po mrozie i po pewnym czasie zapominasz jak to jest tam w środku, przy kominku, w za dużym swetrze i z kubkiem gorącej czekolady...

"-To była świetlista kula, taka niebieskawa, i jakby trochę pulsowała...
...Ta świetlista kula czekała tam na mnie i kiedy wyszedłem, odleciała trochę dalej, więc poszedłem za nią za szopę, a wtedy...no...ona we mnie wlazła.
-Słucham?- zapytał Harry, przekonany, że się przesłyszał
-No... jakoś tak podleciała do mnie- odrzekł Ron, pokazując ten ruch palcem wskazującym wolnej ręki- do mojej piersi, a potem... weszła tutaj. Była tutaj- dotknął miejsca w pobliżu serca.- Czułem ją, była gorąca. A jak już była we mnie, od razu wiedziałem, co mam zrobić, wiedziałem, że zabierze mnie tam, gdzie powinienem się znaleźć."
 ~ Ron Weasley," Harry Potter i Insygnia Śmierci", J.K. Rowling




Thanks for Indiana <3